Kobiety nosiły gorsety już w renesansie, jednak jego największa popularność przypadła na epokę wiktoriańską. Była to niewątpliwie uporczywa bielizna, która często uniemożliwiała swobodne poruszanie się, oddychanie, a niekiedy ciasno związana powodowała omdlenia. Choć obecnie ten element garderoby ponownie pojawia się w kobiecych szafach, to w całkowicie innej formie i zamiast być utrapieniem, staje się modnym dodatkiem do stylizacji. Nie mniej, wciąż stanowi symbol zniewolenia kobiet oraz ograniczeń, jakie patriarchat na nie nałożył, a także poświęcenia zdrowia dla wyglądu. Okazuje się, że w minionych latach jeszcze większym zagrożeniem był sukienki w pewnym kolorze.
Miłośnicy filmów kostiumowych z pewnością wzdychają, gdy widzą piękne wielobarwne suknie ozdobione perłami, złotymi nićmi czy kamieniami szlachetnymi. Wiele dziewczynek marzy o tym, by założyć taki strój i niczym księżniczka wirować na parkiecie. Jednak mało kto wie, że niektóre z kreacji pochodzące z XIX wieku mogły być śmiertelnie niebezpieczne i gorsety nie ma tu nic do rzeczy. Groźne były suknie w kolorze zielonym. Wszystko przez to, jak powstawała ta barwa.
Kolor, o którym mówimy, to popularna w XIX wieku zieleń Scheele’a. Stworzył ją 1775 roku Carl Wilhelm Scheele, łącząc ze sobą węglan potasu, siarczan miedzi i... tlenek arsenu. Otrzymany pigment w mgnieniu okaz podbił serca ludzi. Zaczął pojawiać się w domach na tapetach czy zasłonach. Zdobił suknie, obuwie oraz inne akcesoria, a także nadawał kolorytu zabawkom dla dzieci. Niestety moda na zieleń Scheele’a szybko zebrała swoje żniwa.
Składniki, o których obecnie wiemy, że są toksyczne, były regularnie używane podczas barwienia tkanin lub w kosmetykach nakładanych bezpośrednio na skórę, ale często w stosunkowo niskich stężeniach podczas każdego noszenia lub stosowania, tak więc niszczycielskie skutki można było zaobserwować znacznie później
- powiedziała cytowany przez news.cision.com, Ali Bodley historyczka sztuki, kurator wystawy "Shaping the Body: Food, Fashion and Life" z 2016 roku w York Castle Museum.
W XIX wieku zaczęły pojawiać się doniesienia na temat dolegliwości wywoływanych przez arszenik znajdujący się na przedmiotach codziennego użytku. Wśród nich znalazły się bóle głowy, skurcze brzucha, wymioty czy wysypka. Trucizna wywoływała także ciężkie choroby, a nawet śmierć. Kobiety noszące zielone suknie zaczynały zauważać zmiany skórne w tym owrzodzenia czy rany. Toksyczna substancja dostawała się także do krwiobiegu, powodując wypadanie włosów, krwawe wymioty, a także zapalenie wątroby czy nerek - czytamy na stronie teesvalleymuseums.org. W tym przypadku powiedzenie "chcesz być piękna, to cierp" nabiera innego, bardzo mrocznego charakteru. W czasopiśmie "British Medical Journal" można nawet przeczytać, że kobieta ubrana zieloną sukienkę:
nosi w spódnicach truciznę wystarczającą do zabicia wszystkich wielbicieli, z którymi spotka się w pół tuzinie sal balowych
Wiele kobieta noszących zieleń Scheele’a na ubraniach, w wyniku zatrucia umierało. Ofiarami tego pigmentu stawały się także dzieci, pracownicy zakładów produkujących barwnik oraz osoby korzystające z produktów czy mieszkające w domach udekorowanych zieloną barwą, którą uzyskiwano, łącząc arszenik z innymi substancjami.
Otrzęsienie się społeczeństwa zafascynowanego nowym pigmentem nadeszło w 1861 roku wraz z doniesieniami o śmierci 19-letnia Matylda Scheurer. Kobieta pracowała w wytwórni sztucznych kwiatów, które posypywała zielonym barwnikiem. Jej śmierć była gwałtowna i drastyczna. Pojawiły się silne drgawki i wymioty pianą. Paznokcie dziewczyny oraz białka oczu były zielone, a sekcja zwłok wykazała, że arszenik znajdował się w płucach, żołądku i wątrobie - czytamy w artykule opublikowanym na stronie nationalgeographic.com. Artykuł o śmierci Scheurer uświadomił opinii publicznej, jak niebezpieczne są przedmioty, które znajdują się w ich mieszkaniach.