Historia Tarzana została przedstawiona w popkulturze kilkukrotnie, ale jej stałym elementem jest zawsze to, że główny bohater doskonale radzi sobie w dżungli. To właśnie z tego względu pewien mężczyzna z Wietnamu został okrzyknięty "prawdziwym Tarzanem". W obu przypadkach pojawiły się też pewne trudności przy ponownej konfrontacji z cywilizacją, choć inne były przyczyny znalezienia się w tropikalnym lesie.
Jak donosi BBC, Ho Van Lang wraz ze swoim 82-letnim ojcem zostali odnalezieni w środkowej prowincji Quang Ngai w 2013 roku, po 40 latach spędzonych w dżungli. Natrafiła na nich grupa osób zbierających drewno, która następnie zawiadomiła lokalne władze. Okazało się, że starszy mężczyzna uciekł do dżungli ze swoim dwuletnim wówczas dzieckiem w czasie wojny w Wietnamie, po tym jak jego żona i dwoje pozostałych dzieci zginęli w wyniku bombardowania. Ho Van Thanha w obawie przed kolejnymi nalotami postanowił żyć w ukryciu. Nauczył się, jak przetrwać i dbał o to, aby te same umiejętności przyswoił jego syn. Żywili się kukurydzą, owocami i bulwami manioku. Nosili jedynie przepaski na biodrach, a do ścinania drzew służyła im siekiera domowej roboty. Mieszkali w domu na drzewie pięć metrów nad ziemią, gdzie przechowywali także strzały i noże wykorzystywane podczas polowania na zwierzęta.
Co ciekawe, starszy mężczyzna i jego syn przez cały czas byli przekonani, że wojna nadal trwa. Jednocześnie warto zaznaczyć, że mieli problemy z komunikacją. Ho Van Lang posługiwał się jedynie kilkoma podstawowymi frazami z lokalnego dialektu. Szybko wyszło też na jaw, że to niejedyny czynnik utrudniający ich powrót do życia w mieście.
Poszukiwania mężczyzn mieszkających w dżungli zajęły pięć godzin, ale władzom w końcu udało się sprowadzić ich na badania lekarskie. Podjęto również próby ich socjalizacji. Wówczas ustalono też, że Ho Van Lang nie widział nigdy kobiety i nie odczuwał pożądania. Ponadto według wietnamskich mediów jeden z rzekomo zmarłych synów jednak przeżył i udało mu się odnaleźć rodzinę w dżungli około 20 lat wcześniej. Niestety próby przekonania bliskich do powrotu zakończyły się niepowodzeniem. Być może ich niechęć była zresztą uzasadniona, ponieważ mężczyźni ostatecznie nie odnaleźli się w nowej rzeczywistości i zdecydowali się na powrót do dżungli, przy czym postawili na pewien kompromis.
Według doniesień portalu ladbible.com Ho Van Lang wraz z ojcem zamieszkali w niewielkim domu na skraju lasu. Starszy z nich zmarł w 2017 roku, ale młodszy nawiązał nieoczekiwaną relację ze społeczeństwem, która nieco przewrotnie, zaprowadziła go z powrotem w głąb dżungli. Jego historia zainteresowała Alvaro Cerezo, który postanowił stworzyć na ten temat film dokumentalny.
Więź między nami była natychmiastowa, ponieważ Lang nigdy nie przypuszczał, że ktoś będzie zainteresowany jego umiejętnościami przetrwania i był bardzo szczęśliwy, mogąc mi je wszystkie pokazać. Był tak podekscytowany, że postanowił zabrać mnie w głąb dżungli do miejsca, w którym mieszkał przez całe życie
- mówił Cereza, cytowany przez "New York Post". Ich przyjaźń trwała aż do ostatnich dni "wietnamskiego Tarzana".
Ho Van Lang zmarł w 2021 roku w wieku 52 lat na raka wątroby, przy czym Cerezo twierdzi, że miało to bezpośredni związek z opuszczeniem dżungli.
Nie podobało mi się, że wrócił do cywilizacji. Zawsze martwiłem się, że on i jego ciało nie będą w stanie poradzić sobie z tak drastyczną zmianą
- wyznał mężczyzna. Jednocześnie podkreśla, że możliwość poznania Langa była niezwykle cennym doświadczeniem, i to nie tylko ze względu na jego wiedzę oraz umiejętności wyniesione z tropikalnego lasu.
Na początku moim zamiarem było nauczyć się od niego nowych technik przetrwania, ale nie zdając sobie z tego sprawy, odkryłem jedną z najbardziej ujmujących osób, jakie kiedykolwiek spotkałem
- mówił Cerezo.