Ted Bundy urodził się 24 listopada 1946 r. w Burlington w stanie Vermont. Wtedy jeszcze nikt nie spodziewał się, że niebawem usłyszy o nim cały świat, a jego sława splamiona będzie krwią przynajmniej 30 kobiet. Dokładna liczba jego ofiar do dziś pozostaje tajemnicą. Ostatecznie seryjny morderca został stracony na krześle elektrycznym 24 stycznia 1989 r., a ludzie nareszcie odetchnęli z ulgą. Ta historia ma jednak drugie dno, ponieważ w czasie, gdy Bundy porywał i mordował kolejne ofiary, prowadził również normalne życie. Uczestniczyła w nim między innymi Ann Rule, która z czasem postanowiła podzielić się swoją wersją tych makabrycznych wydarzeń.
Książka Anny Rule "Ted Bundy. Bestia obok mnie" powstała ponad 40 lat temu, jednakże na polskim rynku ukazała się dopiero w zeszłym roku. Jest ona dziełem kobiety, dla której Ted Bundy nie był mordercą, lecz pracownikiem telefonu zaufania w ośrodku pomocy kryzysowej w Seattle. Był również jej serdecznym przyjacielem, z którym wspierała się w gorszych chwilach. O jego mrocznym obliczu miała dowiedzieć się dopiero w momencie aresztowania, czyli 16 lutego 1978 r. Nie mogła uwierzyć w to, co słyszy.
Nagle przypomniałam sobie ten wycinek z gazety na temat morderstw w domu Chi Omega na Florydzie. Spojrzałam na swoją matkę, która przyleciała do mnie tego dnia, żeby nazajutrz pójść ze mną na premierę, i powiedziałam: "Złapali Teda… i to na Florydzie". Były to jedyne informacje, które miałam
- czytamy w książce. Mimo ich wspólnej przeszłości miała nieodparte przeczucie, że Ted był nierozerwalnie powiązany z morderstwami, do których doszło na kampusie Uniwersytetu Stanu Floryda. Pewnej nocy obudził ją telefon, sięgnęła po słuchawkę i usłyszała nieznany głos, który zapytał ją, czy ma przyjemność z Ann Rule. Był to detektyw Norman Chapman z policji miasta Pensacoli. Wtedy usłyszała pytanie, które zapadło w jej pamięci na zawsze. "Czy połączyć panią z Theodore’em Bundym?" Odpowiedziała bez ogródek: "Oczywiście".
Po chwili w słuchawce rozległ się dobrze jej znany głos Teda.
Ann, nie mam pojęcia, co robić. Cały czas do mnie mówią. Ciągle rozmawiamy. Usiłuję zdecydować, co powinienem zrobić
- usłyszała. Wtedy zapytała go, czy dobrze go tam traktują. Bundy przyznał, że nie jest źle, ale wciąż nie wie, co powinien zrobić. Ann wiedziała, że Bundy czuje w niej ogromne wsparcie i jest jedyną osobą, której jest w stanie opowiedzieć dosłownie wszystko. Zaproponowała mu spotkanie, jednak to wcale nie było takie proste. Ted tego chciał, lecz pozostawała kwestia dotarcia na miejsce. Ann próbowała skontaktować się z detektywem, lecz bezskutecznie. Dopiero 30 godzin później jej telefon ponownie się rozdzwonił.
Chciałbym, żeby pani przyjechała. I myślę, że nawet powinna pani przyjechać, ale śledczy proszą o trzy dni, żeby wyciągnąć zeznanie z Teda Bundy’ego. A jeśli im się nie uda, wtedy poślą po panią
- usłyszała od Rona Johnsona, zastępcy prokuratora stanowego z Florydy. Ostatecznie nigdy do tego nie doszło, a Ann wciąż zastanawia się, jak potoczyłaby się sprawa, gdyby dano jej możliwość porozmawiania z Tedem w ciągu pierwszych dni aresztu. Być może dziś wiedzielibyśmy więcej.
Czy zdobyto by wtedy jakieś odpowiedzi? A może poleciałabym na Florydę tylko po to, żeby wysłuchać tych samych wymijających stwierdzeń, którymi Ted częstował śledczych? Nigdy się tego nie dowiem
- skwitowała.
Ann napisała do Teda list, aby uprzedzić go, że zamierza przyjechać na proces i będzie miała ze sobą legitymację prasową, aby dostać się na salę.
Jako że Ted coraz bardziej nienawidził dziennikarzy, nie chciałam, aby zobaczył mnie z innymi reporterami i stwierdził, że całkiem zaprzedałam się czwartej władzy
- wspomina. Zdecydowano, że rozprawa odbędzie się w Miami. Zespół prawniczy Bundy’ego składał z Lynn Thompson, Eda Harveya i Margaret Good. Wszyscy byli młodzi i gotowi na ciężką przeprawę. Zdaniem Ann to Good była najskuteczniejsza, ponieważ imponowała ławie przysięgłych dlatego, że jako młoda kobieta broniła mężczyznę oskarżonego o brutalne napaści na inne kobiety. Ted również cieszył się, że ma ją po swojej stronie, co odczuwał także w przypadku Ann. 28 czerwca znów do niej zadzwonił, aby opowiedzieć o swojej podróży do miejsca, które nazwał aresztem hrabstwa Dade w Miami oraz odczuciach względem procesu i ławy przysięgłych.
Mamy nieograniczone możliwości. Stan przyznał nam 100 tys. na obronę. Cieszę się, że pogoniłem Mike’a Minervę. Lubię moją ekipę prawniczą, szczególnie to, że mam po swojej stronie kobietę. Mam eksperta od wyboru przysięgłych, który mi pomaga przy ławie. Potrafi stwierdzić po samych ich oczach, minach i gestach, co myślą. Na przykład jeden potencjalny ławnik uniósł dziś rękę do serca, a to według mojego eksperta coś znaczy
- powiedział wyraźnie podniecony Bundy. Wrócił również do tematu legitymacji prasowej Ann. Miała wrażenie, że rozumie jej sytuację i zapewnił, że zrobi wszystko, co może, abym na pewno mogła wejść na salę.
Jeśli będziesz miała jakiekolwiek problemy, dzwoń do mnie. Jestem złotym chłopcem. Załatwię ci miejsce
- usłyszała. Podczas dalszej rozmowy odniosła wrażenie, że Ted czuje, jakby miał wszystko pod kontrolą. Był również przekonany, że uda mu się porozmawiać z Ann. Ona sama na to liczyła, jednakże wiedziała, że sprawy mogą potoczyć się zupełnie inaczej. Bundy czuł również, że czeka go sprawiedliwy proces. Zachowywał się, jakby nad wszystkim panował. Dezorientacja, którą usłyszała w jego głosie dziewięć miesięcy wcześniej, zniknęła bez śladu. Potwierdzały to również słowa Emila Spillmana, hipnotyzera z Atlanty, który był ekspertem Teda od przysięgłych.
Powiedział prasie, że Bundy sam wybrał ławę. Musieli przepytać 77 kandydatów, zanim 30 czerwca wyłonili ostateczny skład. Spillman twierdził, że Ted odrzucił 17 lub 18 osób, które były "emocjonalnie idealne". Powiedział do Teda: "To twoje życie, nie moje'". (...) Na ostateczną dwunastkę złożyły się głównie osoby w średnim wieku, przeważnie czarnoskóre. Ted wybrał je samodzielnie. To było jego życie.