Grecka wyspa Santorini jest jedną z najpopularniejszych wśród turystów, dlatego informacja o tamtejszym wulkanie wywołała niemałe zamieszanie w mediach. To słynące z niebieskich dachów miejsce powstało właśnie po jednym z wybuchów. Najnowsze badania wskazują na to, że erupcja, która miała miejsce około 1,3 tys. lat temu, była wyjątkowo potężna, a to pozwoliło wysnuć naukowcom całkowicie nowe wnioski. Niestety, pojawiły się także pewne obawy.
Jak podaje serwis Wprost, istniejąca niegdyś wyspa o nazwie Strongili została zatopiona właśnie w wyniku potężnego wybuchu wulkanu. Wskutek tego powstała tam jedna z największych na świecie kaledr (zagłębienie w szczytowej części wulkanu), która ma aż 10 kilometrów średnicy. Jej boczne fragmenty są dziś wyspami, a pod nimi wciąż znajduje się gigantyczny krater, który niegdyś może stanowić poważne zagrożenie dla tamtejszych mieszkańców. Odkrycie na temat potęgi wybuchu sprzed 1,3 tys. lat rzuca nowe światło na to, jak zachowuje się wulkan w tak zwanych okresach względnej ciszy. Do tej pory twierdzono, że ryzyka nie ma, lecz teraz okazuje się, że jest - i to spore. Santorini to podwodny wulkan położony wzdłuż łańcucha wulkanów znanego jako Łuk Wysp Greckich. Jeśli dojdzie do wybuchu, będzie to tak potężna erupcja, że skorupa nad komorą magmową ulegnie zapadnięciu i utworzy gigantyczny dół o średnicy kilku kilometrów, czyli wspomnianą wcześniej kalderę. Do tej pory uważano, że po wybuchu następuje okres "odmładzania", w którym może dochodzić jedynie do niewielkich erupcji. Nic bardziej mylnego. Najnowsze badania, opublikowane w czasopiśmie "Nature Geoscience", obaliły tę tezę. Do ostatniego gigantycznego wybuchu miało dojść w 1600 r. p.n.e., lecz teraz naukowcy dowiedli, że w 726 r. n.e sytuacja się powtórzyła, ponieważ wybuch był silniejszy, niż przypuszczano.
Świadectwa historyczne z tamtego okresu wspominają, że woda w kalderze Santorini zaczęła wrzeć, a następnie nastąpiła erupcja piroklastyczna, która wyrzuciła ogromne bloki pumeksu, pokrywając morze na obszarze sięgającym aż do wybrzeży Macedonii i Azji Mniejszej
- napisali naukowcy, cytowani przez Onet.
Naukowcy zgromadzili więcej informacji dotyczących erupcji z 726 r., a w celu dokładnej analizy przeprowadzili wiercenia w różnych miejscach wokół otworu wentylacyjnego Kameni. Zebrane próbki ujawniły mroczną prawdę. Na dnie morza zalega gruba warstwa pumeksu i popiołu, co dowodzi temu, że w wyniku erupcji wyrzucone zostało aż 3,1 km sześciennych materiału, czyli mniej więcej tyle, co równowartość jednego miliona basenów olimpijskich. Wniosek jest jeden - tamtejsza kaldera jest zdolna do potężnych wybuchów, nawet wtedy, gdy jest w trakcie napełniania magmą.
Nasze odkrycie, że kaldera Santorynu jest zdolna do wywoływania dużych erupcji na wczesnym etapie cyklu kalderowego oznacza podwyższony potencjał zagrożenia dla wschodniego regionu Morza Śródziemnego
- czytamy w artykule. Niestety, wyniki najnowszych badań nie postawiają żadnych wątpliwości. Podobna erupcja do tej z 726 r. dzisiaj miałaby poważne konsekwencje nie tylko dla mieszkańców Santorini i sąsiednich wysp, ale także dla całego wschodniego regionu Morza Śródziemnego.