Niedawno informowaliśmy o tym, że od ubiegłego roku turyści z Bliskiego Wschodu tłumnie przybywają do Polski. Do tej pory skupili się na naszych górach, jednak już teraz pojawiają się doniesienia o tym, że zaczęli interesować się ofertami noclegów nad Bałtykiem. Wielu z nich przyjeżdża na kilkutygodniowy odpoczynek, a lokalni przedsiębiorcy twierdzą, że w tym czasie zostawiają u nas pokaźne kwoty. Wygląda na to, że ich wydatki nie kończą się na wynajęciu lokum i opłaceniu swoich przyjemności. Niektórzy muszą zmierzyć się również z wysokimi mandatami od straży miejskiej. Wszystko przez obowiązujące zakazy.
Wygląda na to, że Polska jest coraz częściej wybieranym kierunkiem przez zagranicznych turystów. W przypadku gości z krajów arabskich zachętą mogą być korzystne połączenia, które zostały uruchomione stosunkowo niedawno. Te pozwalają na bezpośrednie przemieszczanie się między Dubajem a naszym krajem. Taki rozwój wydarzeń sprzyja również lokalnym przedsiębiorcom, którzy cieszą się z większej liczby gości oraz możliwości sporego zarobku. Dla samych mieszkańców Bliskiego Wschodu Polska jest miejscem, w którym mogą odpocząć, napawać się pięknymi widokami oraz korzystać z licznych atrakcji. Co więcej, uważają, że jest to wyjątkowo bezpieczny kraj. Dowodem na to jest fakt, że przyjeżdżają tutaj z dziećmi i co roku wracają w miejsca, które zdążyli już odwiedzić. Nie odstraszają ich nawet mandaty, które dość często wręczają im polskie służby.
Zdarza się, że cudzoziemcy nie respektują obowiązujących w naszym kraju zakazów i wjeżdżają samochodami na przykład na Kalatówki.
Pokazujemy im znaki, to rozkładają ręce, ciężko to zrozumieć. Tłumaczą, że to są nasze zakazy, nie ich
- powiedział leśniczy z Kuźnic Marcin Strączek- Helios w rozmowie z serwisem o2. Do sprawy odniósł się również komendant straży miejskiej w Zakopanem Marek Trzaskoś, który przyznał, że problemem mogą być same znaki.
Turyści z Bliskiego Wschodu nie dostrzegają znaku B1, czyli zakaz ruchu. Z tego co wiemy, w niektórych krajach znak B1 nie istnieje, w związku z tym dla nich ten znak może być jakąś czarną magią
- wyjaśnił. Przyznał jednak, że turyści z krajów arabskich popełniają tego typu wykroczenia najczęściej. W takich sytuacjach strażnicy decydują się na mandaty gotówkowe.
Jest to mandat maksymalny (500 zł). Nie ma tutaj taryfy ulgowej
- tłumaczy Marek Trzaskoś. Choć kary finansowe nie są niczym przyjemnym, zagraniczni turyści informację o mandacie przyjmują dość dobrze. "Zazwyczaj płaca i nie marudzą", a nieporozumienia wynikają jedynie z bariery językowej. Jeśli język angielski nie wystarcza, wykorzystywane są translatory online, które pozwalają na wytłumaczenie turystom, na czym polega dane wykroczenie w ich rodzimym języku.
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł.
Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.