Majowie od wieków uznawani byli za ekspertów w pomiarze czasu. Naukowcy badający sprawę przekonują, iż cywilizacja w swoich zapisach nie przewidziała apokalipsy. Co takiego miało wydarzyć się w 2012 roku?
Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Kalendarz Majów oparty był o dwa systemy, które wzajemnie się uzupełniały, a mianowicie: liczącego 365 dni Haab i podzielonego na 260 dni Tzolkin. Aby móc odnosić się do późniejszych wydarzeń cywilizacja Majów opracowała również coś, co nazwano długą rachubą, czyli tzw. kalendarz długiego liczenia. Każda zaplanowana przez nich długa rachuba obejmowała 5126 lat i została podzielona na względnie równe odcinki zwane Buk'tun (ok. 394 lata). Po zakończeniu każdej długiej rachuby automatycznie miało rozpoczynać się kolejne liczenie.
Okazuje się, że Majowie rozpoczęli liczenie ostatniej długiej rachuby w 3114 r. p.n.e. Co to oznacza? Wynika z tego, że jej ostatni odcinek miał swój kres 21 grudnia 2012 r. i właśnie ta data została odczytana przez współczesnych ludzi jako koniec świata. W związku z tym, że w ich założeniach liczenie miało rozpocząć się na nowo, to nic nie wskazuje na to, iż wtedy ziemia miała przestać istnieć. Błędna interpretacja nastąpiła w 1987 r., gdy Jose Arguelles wydał książkę, w której zapoczątkował teorię o apokalipsie Majów. W przepowiedni miały swój udział artefakty (Tortuguero Monument 6) dotyczące Buk'tun, które zostały wykopane w VII w. p.n.e. ze świątyni poświęconej władcy zwanego B’ahlam Ajaw. Wszystko wskazuje na to, że zła interpretacja spowodowana była wyblaknięciem niektórych gifów i złym tablic. Późniejsze analizy naukowców tzw. Tortuguero Monument 6 ujawniły całkowicie nowe fakty. Uznano, iż wspomniana data nie ma nic wspólnego z przytaczanym wielokrotnie globalnym ociepleniem, czy złączeniem się półkul, które ostatecznie nie nastąpiły, a jedynie z zamknięciem się pewnego cyklu długiej rachuby, po której rozpoczyna się nowe liczenie.