Po miesiącach oczekiwań na Netflixie pojawił się teleturniej "Squid Game: The Challenge", w polskiej wersji językowej nazwany "Wyzwanie". Spin-off koreańskiego dramatu okazał się formatem reality show, zapraszającym aż 432 uczestników do rywalizacji o ponad 4,5 miliona dolarów. Jedna z uczestniczek postanowiła opowiedzieć w swoich social mediach, co działo się na planie.
Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
"Squid Game: Wyzwanie" to 10 odcinkowe brytyjskie reality show nagrane na podstawie koreańskiego hitu. Wzorem filmowej fabuły duża grupa graczy ma za zadanie przejść przez różne wyzwania, by otrzymać nagrodę pieniężną. W programie wzięło udział aż 456 graczy, rywalizujących o 4,56 miliona dolarów. Choć nagroda ta zdaje się być największą pojedynczą kwotą pieniężną w historii teleturniejów, to jeszcze przed samą premierą pierwszego odcinka pojawiły się zażalenia związane ze złymi warunkami na planie. Przez to, że nagrania trwały długo, sporo osób było naprawdę zmęczonych. Zgłaszano liczne omdlenia i interwencje lekarzy. Nie pomagały również niskie temperatury, ograniczone posiłki oraz z pewnością stres i pozostawanie w zamknięciu. Na temat programu wypowiedziała się jedna z uczestniczek, niejako potwierdzając część przypuszczeń.
Podczas nagrywania mieszkaliśmy na planie 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Tam spaliśmy, tam jedliśmy, tam braliśmy prysznic, tam chodziliśmy do łazienki. Tam robiliśmy po prostu wszystko.
- mówi Mel na jednym ze swoich nagrań na TikToku. Po chwili dodaje, że na plan nie mogli ze sobą zabrać nic poza lekami i okularami bądź soczewkami.
To, co Mel przeszkadzało najbardziej, to nuda. Okres pomiędzy grami potrafił wydłużać się nawet do kilku dni. Uczestnicy nie mogli nic robić, więc starali się zabijać czas na różne sposoby. Nie jest to łatwe, kiedy siedzi się w zamknięciu z ponad 400 osobami, a nerwy powoli zaczynają puszczać.
Czasami mijało kilka dni, a my nie mieliśmy nic do roboty. Żadnych telefonów, żadnego kontaktu ze światem zewnętrznym, nic. Robiliśmy różne głupie rzeczy, żeby powstrzymać się od szaleństwa.
- opowiada dziewczyna. Wspomina także, że wszędzie były kamery, nawet w toaletach. Nie ukrywa także, że większość czasu panował głód, a posiłki nie były smaczne.
Wszystkie nasze posiłki były nam dostarczane w jakichś małych szarych puszkach. Jedzenie nie smakowało dobrze. Nie, żebym spodziewała się czegoś pięciogwiazdkowego, ale było naprawdę, naprawdę źle.
- żali się uczestniczka. Zapytana przez internautów o to, czy były uwzględniane preferencje uczestników, przyznaje, że do dyspozycji otrzymali produkty bezglutenowe, czy wegańskie. Osoby ze specyficznymi alergiami także dostawały dopasowane do nich posiłki. Z pewnością doświadczenie było niezwykle ciekawe, choć niekoniecznie komfortowe.