Szlachetna Paczka od lat wspiera osoby, które są w ciężkiej sytuacji finansowej. Stowarzyszenie Wiosna angażuje społeczność między innymi w tworzenie przedświątecznych podarków dla osób potrzebujących. Te trafiają w ręce poszczególnych rodzin, które dzięki nim, chociaż na chwilę mogą zapomnieć o trudach codzienności. Czy aby na pewno tak jest?
O sprawie poinformował czytelnik Gazety Pomorskiej. Mieszkaniec Bydgoszczy w grudniu ubiegłego roku zauważył wolontariuszy Szlachetnej Paczki, którzy nieśli prezenty do sześcioosobowej rodziny. Jak sam twierdzi, ta nie do końca zasługuje na takowe wsparcie, ponieważ wszystko wskazuje na to, że nie powinna narzekać na brak pieniędzy. Mężczyzna od lat jest częścią tej inicjatywy, dlatego ten widok wywołał u niego spore emocje, niestety nie te pozytywne.
Państwo, którzy dostali podarunki, są zamożni. Oboje pracują na etatach, on dość dużo zarabia. Zimowiska spędzają w kraju, ale letnie urlopy za granicą. Oboje mają auta dobrych marek. Pani dwa razy w miesiącu odwiedza pobliski zakład kosmetyczny. Dzieci chodzą w markowej odzieży. To dlatego tak się zezłościłem. Jakim cudem bogaci ludzie otrzymali pomoc? Spoty w telewizji pokazują, że Szlachetna Paczka wspiera ubogich ludzi, a nie zamożnych. A może mają znajomości w tej organizacji?
- napisał w liście do redakcji. W związku z tą sprawą, redaktorzy Gazety Pomorskiej postanowili skontaktować się z opisywaną rodziną z Bydgoszczy. Co ciekawe, ta rozmowa potwierdziła obserwacje mężczyzny.
Bydgoszczanka, która otrzymała podarki od Szlachetnej Paczki, nie ukrywała swojego zdziwienia wspomnianym telefonem. Przyznała, że informacja o pracy i autach nie została wymyślona.
Kto zna nas bliżej, wie, jak jest. Innym nie rozpowiadamy, co się dzieje, a nie wszystko widać. Tak, mamy czteropokojowe mieszkanie w bloku, całkiem nieźle urządzone, tzn. meble kupione kilka lat temu na giełdzie. Dysponujemy też dwoma samochodami. Jedno auto jest z 2007 roku, drugie z 2009. Z psami także prawda. Nie posiadają jednak rodowodów. I faktycznie, i ja, i mąż pracujemy, jak przecież prawie wszyscy Polacy. Skoro mamy czworo dzieci, musimy na nie i na siebie zarobić
- tłumaczyła. Kobieta twierdzi jednak, że wolontariusze i organizatorzy aukcji mieli pełną świadomość, tego, w jakich warunkach żyje rodzina. To pedagog szkolny jednego z dzieci miał zgłosić ich do projektu.
Odwiedziło nas dwóch wolontariuszy, dwukrotnie. Widzieli, w jakich warunkach żyjemy. Pytali o dochody, sytuację rodzinną i jak sobie radzimy. Stwierdzili, że czasem darczyńcy wolą pomagać osobom, które np. pracują, są zaradne, ale tymczasowo borykają się z problemami finansowymi niż z rodzinami, w których rodzice pozostają bezrobotni, żyją z zasiłków, a wciąż im czegoś brakuje
- dodała. Takie tłumaczenia nie przekonują jednak mężczyzny, który zgłosił swoje wątpliwości. Jako dowód wskazuje między innymi zdjęcia w mediach społecznościowych kobiety z zagranicznych wyjazdów oraz zabawy sylwestrowej - udział w niej miał kosztować około 1 tys. złotych. Jest to słowo przeciwko słowu, ponieważ kobieta twierdzi, że wakacje rodzina odbyła cztery lata temu, a impreza kosztowała zaledwie 150 złotych od pary, a wstęp dla dzieci był bezpłatny.
Wolontariusze, którzy przed gwiazdką zawitali w celu rozpoznania naszej sytuacji, mówili, że jeśli dzięki otrzymanym paczkom uda nam się na czymkolwiek zaoszczędzić, to te pieniądze możemy wydać na małe przyjemności. Wybraliśmy więc zabawę sylwestrową
- zapewniła. Choć mieszkaniec Bydgoszczy utrzymuje, że rodzina nie została dokładnie sprawdzona, to przedstawicielka organizacji przekonuje, że wszystkie osoby objęte pomocą są "uprzednio weryfikowane".