O Nowej Zelandii zrobiło się głośno z powodu projektu o nazwie "Predator Free 2050". Choć świat wciąż idzie do przodu w kontekście obrony zwierząt, tam czas stanął w miejscu. Nie da się ukryć, że wyspa ma w zwyczaju w wyjątkowy sposób dbać o swoje zasoby i nie jest zbyt otwarta na wszystko, co "obce". Właśnie dlatego celem projektu jest izolacja lokalnych gatunków zwierząt i ich ochrona przed drapieżnikami. Do tej pory skupiano się na szczurach, gronostajach, fretkach i oposach, jednakże tym razem postanowiono "uwolnić Nową Zelandię" od zdziczałych kotów.
Kontrowersyjny konkurs był jednym z elementów corocznego wydarzenia, podczas którego mieszkańcy North Canterbury zbierają datki na rzecz lokalnej szkoły i potrzebujących. Inicjatywa jest słuszna, jednakże sposób pozyskania środków to już zupełnie inna bajka, a w tym przypadku o szczęśliwym zakończeniu można jedynie pomarzyć. Już w ubiegłym roku postanowiono, że na polowaniu na oposy, szczury, gronostaje i fretki się nie skończy. Do grona szkodników dopisano zdziczałe koty, które w opinii organizatorów wydarzenia zagrażają rodzimej faunie, przenosząc choroby i atakując zwierzęta domowe oraz gatunki zagrożone wyginięciem. Jaki był tego efekt? Zabito około 340 kotów, które następnie zostały wypatroszone i obdarte ze skóry. Zwieńczeniem sukcesu były zdjęcia, których wiele osób wolałoby nie widzieć. Zwierzęta wisiały w pokocie na drągach, a wokół gromadziła się masa gapiów, w tym także dzieci, które brały czynny udział w przedsięwzięciu.
Zachętą dla uczestników była pokaźna nagroda. Ile jest warte życie zwierząt? 500 dolarów nowozelandzkich dla osoby, która zabije największą liczbę kotów i tysiąc dolarów dla tego, kto upoluje największy okaz. Rekordzista uśmiercił 65 zwierząt.
Takie kwoty wystarczyły, by w zawodach wzięło udział 1,5 tysiąca osób. Zagraniczne media donoszą, że aż 400 z nich było niepełnoletnich - w wieku poniżej 14 lat. Choć w teorii w konkursie nie mogły uczestniczyć osoby mające 13 lat lub mniej, to z nagrania udostępnionego przez aktywistów z Ruchu Ochrony Zwierząt wynika coś zupełnie innego. Widać na nim, jak małe dziecko - w ramach zabawy - ciągnie martwego kota po torze przeszkód. Zasad było więcej. Otóż zdziczałe koty miały zostać najpierw złapane w pułapkę, a później zabite przy użyciu karabinu. Pułapki ustawiono poza obszarami mieszkalnymi w odległości 10 kilometrów. Organizator wydarzenia Matt Bailey na łamach "The Guardian" stwierdził, że obecność dzieci nie była niczym nadzwyczajnym, ponieważ dorastają w miejscu, gdzie poluje się na zwierzęta, obdziera ze skóry i zjada.
Tak wygląda zwykłe życie na wsi
- skwitował. To "zwykłe życie" nie przypadło jednak do gustu obrońcom zwierząt. Organizacje prozwierzęce, w tym The Animal Justice Party, zorganizowały głośne protesty, twierdząc, że pozbywanie się inwazyjnych drapieżników z Nowej Zelandii może wyglądać zupełnie inaczej. W tym przypadku to zwykłe okrucieństwo. Po zakończeniu zawodów martwe koty wrzuca się do dołów na odpady, a skórę sprzedaje się na pokazach.
Nie ma nic dobrego w zachęcaniu dzieci do zabijania zwierząt i namawianiu ludzi, by rzucali w nas martwymi oposami
- powiedziała Sarah Jackson, uczestniczka protestu.
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł.
Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.