Wspomniana powyżej choroba to ornitoza, czyli choroba odzwierzęca znana również jako papuzica. Jej przebieg często jest łagodny, ale czasami bywa też bardzo poważny. Na początku marca 2024 roku Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) informowała o aż pięciu przypadkach na przestrzeni kilku miesięcy, w których ornitoza zakończyła się śmiercią. Teraz o chorobie przypomniała autorka bloga "Patolodzy na klatce", patomorfolożka Paulina Łopatniuk. Przytoczyła przy tym historię pacjenta opisaną w artykule opublikowanym w zeszłym roku w National Library of Medicine.
Pewien 48-letni pacjent zgłosił się do szpitala z utrzymującymi się od czterech dni dusznościami i kaszlem. Ponadto dwa dni wcześniej do objawów dołączyła gorączka sięgająca 39,3 stopnie Celsjusza, bóle mięśniowe, potliwość i dreszcze. Chory próbował leczyć się sam, wykorzystując środki przeciwzapalne i antybiotyk, ale nic nie pomagało. Warto dodać, że nie chorował przewlekle i nie zgłaszał żadnych obciążeń rodzinnych. W momencie przyjęcia pacjent miał 40-stopniową gorączkę. Zlecono mu tomografię komputerową, która ukazała obustronne rozlane śródmiąższowe nacieki zapalne. Badania laboratoryjne wykazały natomiast podwyższony odczyn Biernackiego (OB) i białka C-reaktywnego (CPR), a także cechy zaburzeń krzepnięcia z podwyższonym poziomem D-dimerów. Następnego dnia pacjent musiał być przeniesiony na oddział intensywnej terapii w związku z niewydolnością oddechową, gdzie wszczęto wentylację mechaniczną.
Wstępne badania nie zidentyfikowały natury infekcji, rozpoczęto więc antybiotykoterapię dość szeroko zakrojoną - moksyfloksacyną oraz piperacyliną z tazobaktamem, włączono też do leczenia oseltamiwir na wypadek ewentualnej infekcji wirusowej
- czytamy w poście opublikowanym przez "Patologów na klatce". Mimo to stan pacjenta się pogarszał, stale gorączkował, badania radiologiczne pokazywały progresję zmian płucnych, a do tego postępowało zasinienie kończyn dolnych chorego, które pojawiło się trzeciego dnia hospitalizacji. Czwartego dnia gorączka nieco spadła, ale inne objawy pozostały bez zmian i pojawiło się rzężenie nad płucami. Badania wykluczyły na tym etapie wirusy grypy, opryszczki, EBV CMV, nie różyczkę, toksoplazmozę, kryptokokozę, aspergilozę czy inne grzybice. Przełom przyniosło dopiero pogłębienie wywiadu rodzinnego.
W trakcie rozmowy lekarzom w końcu udało się dotrzeć do informacji, że pacjent ma kontakt z gołębiami. To naprowadziło ich na właściwy trop i wkrótce po tym badania potwierdziły infekcję drobnoustrojem chlamydia psittaci, który wywołuje ornitozę. Do zakażenia w tym przypadku najczęściej dochodzi poprzez kontakt z wydzielinami zakażonych ptaków, rzadziej przez ugryzienie. Dotyczy to zarówno ptaków domowych (papugi, kanarki, gołębie), jak i hodowlanych (np. kury). Jednocześnie WHO podkreśla, że nie można zarazić się przez spożywanie mięsa ptaków lub od drugiego człowieka.
Po postawieniu diagnozy zrezygnowano z podawania pacjentowi leków przeciwwirusowych, a zestaw antybiotyków uzupełniono o doksycyklinę. Dzięki temu spadły parametry stanu zapalnego oraz gorączka, a stan chorego zaczął się poprawiać. Niestety nie udało się uratować jego stóp i konieczna była amputacja. Sytuacji tej można było jednak uniknąć całkowicie, przestrzegając kilku zasad.
W komunikacie WHO przytoczonym na wstępie zwrócono przede wszystkim uwagę na rolę prawidłowej higieny w uniknięciu zakażenia chlamydia psittaci. Osoby zajmujące się ptakami powinny regularnie i dokładnie myć ręce, a ponadto dbać o czystość przestrzeni zajmowanej przez zwierzęta, łącznie z ich klatkami. Nowe ptaki należy zawsze poddawać kwarantannie, aby uniknąć ewentualnego rozprzestrzenienia się chorób. Istotne jest również zwiększanie świadomości na temat istniejącego ryzyka, zwłaszcza wśród hodowców i opiekunów ptaków.
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł.
Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.