Zwierzęta zawsze znajdowały się w grupie zainteresowań młodszych i starszych dzieci. W XX wieku postanowiono więc wykorzystać zdjęcia zwierząt do tego, by zachęcić młodych czytelników do sięgania do książek. Czy się udało? Tego nie wiadomo. Mamy jednak nadzieję, że kocim i psim modelom wynagrodzono ich pracę w modelingu.
Można przyjąć, że wydana w 1911 roku książka dla dzieci autorstwa Eulalie Osgood Grover zdecydowanie wyprzedziła swoją epokę. Przypominające memy zdjęcia najpewniej zostały wykonane przez fotografa Harry'ego Whittiera Freesa. Jakie fotografie znajdziemy w bajce "Kittens and Cats: A First Reader" ("Kocięta i koty: Elementarz")?
W książce autorka wyobraża sobie, co mogłyby mówić koty, gdyby komunikowały się podobnie jak ludzie. Opowiadanie dotyczy przyjęcia organizowanego przez królową wszystkich kociąt. Po jej przedstawieniu czytelnik zapoznaje się z kolejnymi kotami (i ich zdjęciami), którzy planują wziąć udział w zabawie lub się na nią nie wybierają.
Chodźcie, wszystkie kocięta i koty. Posłuchajcie, co mam do powiedzenia. Jutro wydam wielkie przyjęcie. Przyjęcie odbędzie się w moim pałacu. Jesteście zaproszeni wszyscy, od największych do najmniejszych, od najstarszych do najmłodszych, od najczarniejszych do najbielszych. Więc umyjcie łapki i wypolerujcie futro
- mówi królowa na pierwszej stronie książki.
Na końcu znajduje się rozdział "Słowo do nauczyciela", który zawiera pytania, jakie nauczyciel może zadać dzieciom na temat książki. Pytania są na tyle uniwersalne, że można wykorzystać je także do innych lektur.
Są to m.in. "Czy ta książka da mojej klasie zdrowy bodziec do myślenia?"; "Czy ta książka jest wystarczająco literacka w stylu i artystyczna w formie, by wzbudzić szacunek i miłość dzieci?"; "Czy dzieci otrzymają w niej wartościowe instrukcje i wykształcą odpowiednie mechanizmy czytania?"; "Czy książka uczy, jest dramatyczna lub etyczna?". W przypadku swojej książki Eulalie Osgood Grover nieskromnie uważa, że na wszystkie te pytania można odpowiedzieć "tak".
Eulalie Osgood Grover wyjaśniła też, że chciała napisać książkę, która zainteresuje nawet najbardziej opornych czytelników. Postanowiła więc za bohaterów zrobić lubianych zwierzęcych domowników.
"Ci z nas, którzy mieli okazję zajrzeć w dziecięce serce i umysł wiedzą, że opowieści o kociętach, królowych i przyjęciach dostarczają małym czytelnikom literatury młodzieżowej tyle samo radości, co przygody i romanse dorosłym czytelnikom" - napisała autorka w epilogu. Książki Grover służyły często jako podręczniki wprowadzające małe dzieci do nauki czytania. Dlatego też historie w nich zawarte są krótkie, zdania proste i zrozumiałe, zawierające podstawowe słowa.
"Pod jednym względem kocięta mają pierwszeństwo przed lalkami. Są żywe. Muszą być traktowane z życzliwością. Nie zniosą znęcania się i zaniedbania, którym poddawane są wiele pięknych lalek. Wymagają uwagi i towarzystwa, a w zamian za życzliwość i opiekę odwdzięczają się prawdziwym oddaniem. Dlatego je kochamy, a szczególnie nasze dzieci je kochają i zachwycają się opowieściami o nich" - wyjaśniała dalej.
Znawcy historii fotografii uważają, że autorem zdjęć jest Harry Whittier Frees, który zyskał rozpoznawalność za sprawą zdjęć studyjnych psów i kotów. Ich bohaterowie byli antropomorfizowani - byli ubierani jak ludzie i wykonywały typowo ludzkie zadania. W książce ani autorka ani wydawca nie podali jednak informacji, kto wykonał fotografie, więc nie ma co do tego 100-proc. pewności.
Same zdjęcia, które znajdują się w książce, przypominają niektóre współczesne memy. Nie dość, że na fotografiach są zabawne zwierzątka, to jeszcze mają one często humorystyczne podpisy. Oczywiście obecnie możemy mieć wątpliwości, czy zwierzęta na pewno miały zapewniony komfort podczas sesji zdjęciowej. Nie wiadomo, jaką techniką wykonano fotografie i jak długo zdjęcia musiały być naświetlane, a przez to modele unieruchomieni.
Frees zapewniał w wywiadach, że nie używa martwych zwierząt, a podczas pozowania zwierzętom nie dzieje się krzywda. Nie chciał jednak zdradzić metod swojej pracy, by nie miał konkurencji na rynku. "Moje małe modelki nie otrzymują żadnego specjalnego szkolenia, a po codziennym występie przed kamerą nie cieszą się niczym więcej niż dobrą zabawą w studiu" - twierdził.