Problemy z pluskwami często towarzyszą wakacyjnym wyjazdom, ale to wcale nie oznacza, że powinniśmy je ignorować. O sprawie turystki pogryzionej przez pluskwy w jednym z bieszczadzkich ośrodków pisaliśmy już w ubiegłym tygodniu, po tym jak nagłośniła ją "Gazeta Wyborcza". Teraz z kolei dziennik poinformował o decyzji, jaką podjął powiatowy inspektor sanitarny w Ustrzykach Dolnych. Czy turyści faktycznie robili "aferę z niczego", jak początkowo stwierdził właściciel ośrodka?
Przypomnijmy, że pan Ariel wybrał się ze znajomymi na 10-dniowy pobyt w Bieszczadach, zatrzymując się w jednym z domków wypoczynkowych. Podgryzienie przez pluskwy dotyczyło jedynie jego partnerki i początkowo było ignorowane ze względu na możliwość bliskiego spotkania z innymi owadami. Ostatecznie jednak pluskwy zostały znalezione w materacu, na którym spała kobieta. Co prawda dezynsekcja została przeprowadzona, ale odbyła się ona z opóźnieniem, a i jej przebieg zostawiał sporo do życzenia. Ponadto, gdy turyści mogli w końcu wrócić do domku, na podłodze leżało wiele pluskiew, zarówno martwych, jak i żywych. Mimo to najgorsze nastąpiło w drodze powrotnej do domu, kiedy to ślady po ugryzieniach zaogniły się, w związku z czym partnerka pana Ariela musiała trafić na SOR, gdzie dostała zastrzyk sterydowy oraz inne leki. Mężczyzna zgłosił sprawę do sanepidu 27 sierpnia, a kontrola została przeprowadzona następnego dnia. Jak donosi "Wyborcza", 29 sierpnia 2024 roku Wiktor Fidor, powiatowy inspektor sanitarny w Ustrzykach Dolnych wydał decyzję o zamknięciu ośrodka, w którym przebywali turyści. Właściciel jest zobowiązany do przeprowadzenia dezynsekcji, a do czasu jej zakończenia ośrodek został wyłączony z użytkowania. Warto podkreślić, że mężczyzna próbował początkowo zbywać problem, a nawet obwiniać swoich gości o obecność pluskiew.
Gdy pan Ariel skontaktował się telefonicznie z właścicielem ośrodka po dezynsekcji przeprowadzonej w ich domku, usłyszał m.in. że robią "aferę z niczego". Odmawiał też zapłacenia rekompensaty.
W apartamencie było osiem osób, a tylko jedna została pogryziona. Nie wiem, dlaczego tak się stało. Dopiero siódmego dnia pobytu problem został nam zgłoszony. Może to ta osoba przywiozła, a kiedy zaczęły ją gryźć, to nam zgłosiła? Może chodziło o niepłacenie za pobyt? Może ten człowiek chce wyłudzić odszkodowanie?
- sugerował właściciel w rozmowie z "Gazetą Wyborczą". Pan Ariel faktycznie liczy na odszkodowanie, ale trudno nazwać to wyłudzeniem. Poszkodowani turyści oczekują pokrycia kosztów dezynsekcji ich ubrań, na którą wydali tysiąc złotych, oraz rekompensaty w wysokości pięciu tysięcy złotych. Dokładnie tyle kosztował ich bowiem sam pobyt w domku w Bieszczadach.
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł.
Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.