Banery nowego kandydata na burmistrza Kamiennej Góry wiszą w całym mieście. Shahabuddin Rahman nagrał także swój własny spot na YouTube, a jego wyborczym hasłem jest "budujmy mosty, nie ściany". Choć robi prawdziwy szał w internecie, a po potencjalnej wygranej obiecuje kupić każdemu po kebabie, to niektórym startującym się to nie podoba.
Mężczyzna startujący w wyborach na burmistrza Kamiennej Góry pojawił się na plakatach, banerach oraz w spocie na YouTubie. Shahabuddin Rahman pochodzi z Bangladeszu, a do miejscowości przybył, gdyż urodziła się w niej jego pra-pra-prababcia. Choć nie mówi po polsku, to o naszym kraju słyszał w rodzinnych opowieściach. Zachwycony historiami zamieszkał w Kamiennej Górze i zapragnął poprowadzić lokalną społeczność. Jego hasłem wyborczym jest "budujmy mosty, nie ściany", a w spocie opowiada, że chce wybudować międzynarodowy port lotniczy oraz biznesowe osiedle. Obiecuje także, że po wybranych wyborach postawi każdemu za darmo kebaba "średnie rollo". Kandydatura Shahabuddina Rahmana szybko rozeszła się po internecie i okolicy, wywołując niemałe zamieszanie. Problem polega jednak na tym, że przyszły burmistrz tak naprawdę "nie istnieje". Jak to możliwe i o co chodzi w całej akcji?
Spot wyborczy Shahabuddina Rahmana błyskawicznie stał się hitem internetu, a zaskakującą kandydaturę mężczyzny z Bangladeszu zaczęły opisywać lokalne media. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że potencjalny burmistrz tak naprawdę nie istnieje. Rahman jest kreacją wymyśloną przez filmowca Michała Barszczewskiego, który zatrudnił aktora Sarwara Kirona do odegrania postaci polityka. Sam artysta od kilku miesięcy mieszka w Kamiennej Górze i tak, jak jego postać, pochodzi z Bangladeszu. Mężczyźni postanowili stworzyć fikcyjnego burmistrza po to, by nadać nieco humoru do poważnej atmosfery przedwyborczej. Niestety nie każdemu się to spodobało.
To był spontaniczny pomysł. Film miał między innymi rozluźnić atmosferę wyborczą, której doświadczamy wszyscy przed wyborami samorządowymi. Może spuścić trochę przedwyborczego powietrza. (...) Chodziło o to, by nie zostawić wątpliwości, że mamy do czynienia z happeningiem.
- tłumaczy Barszczewski dla Gazety Wyborczej. Mimo humorystycznego nagrania sporo osób dało się jednak nabrać. Sami kandydaci zaś nie są zadowoleni z takiej akcji. Wielu z nich poczuło się ośmieszonych. Filmowiec musiał się tłumaczyć i załagodzić nerwową atmosferę.
Teraz już coraz mniej z nich ma wątpliwości, że to nie jest działanie ofensywne. Obrazić się jednak zdążyli.
- dodaje. Jak widać, nie każdy ma poczucie humoru. Szkoda tylko, że mieszkańcy będą musieli obejść się smakiem i nie otrzymają obiecanych kebabów.