W listopadzie 1992 roku 31-letnia finansistka Annette Herfkens wraz ze swoim narzeczonym Willem van der Pasem wyruszyła w romantyczną podróż. Para nie widziała się od kilku miesięcy i właśnie dlatego wspólna wycieczka miała dla nich szczególne znaczenie. Lot do Nha Trang na południowym wybrzeżu Wietnamu miał być niespodzianką dla kobiety, jednak szybko zamienił się w prawdziwe piekło na ziemi.
Po tym, jak Annette poleciała z Madrytu do Wietnamu, gdzie pracował jej partner, dowiedziała się, że niedługo czeka ją kolejny lot. Will zarezerwował dla nich podróż do nadmorskiej miejscowości Nha Trang. Zakochani mieli spędzić tam łącznie pięć dni i cieszyć się swoją obecnością, zanim znów będą musieli się pożegnać. Niestety, nikt nie mógł się spodziewać, że moment rozłąki nastąpi znacznie szybciej. Następnego dnia Annette i Will wybrali się na lotnisko. Gdy zobaczyli samolot, którym chwilę później mieli wzbić się w powietrze, kobieta nie kryła swoich obaw. Była to mała, stara maszyna wyprodukowana jeszcze za czasów ZSRR, która mieściła zaledwie 25 pasażerów oraz 6 członków załogi. Cierpiąca na klaustrofobię 31-latka nie miała zamiaru do niej wsiadać, jednak jej parter twierdził, że lot potrwa zaledwie 20 minut. To zadziało i ostatecznie para zasiadła na swoich miejscach.
Nie chciałam wchodzić na pokład tego samolotu
- przyznała kilka lat temu w wywiadzie dla Beautiful Humans.
Szybko okazało się, że mężczyzna okłamał swoją ukochaną, ponieważ ich lot miał trwać około godziny. 50 minut po starcie samolot zaczął gwałtownie tracić wysokość. William spojrzał wtedy na Annette i stwierdził, że wcale mu się to nie podoba. Chwilę później na pokładzie zrobiło się ciemno, a maszyna była coraz bliżej ziemi. W pewnym momencie uderzyła w korony drzew. Było słychać huk i paniczne krzyki pasażerów. Zaraz po tym zapadła jednak głucha cisza. Samolot rozbił się o zbocze góry, ostatecznie lądując na grzbiecie. Herfkens nie miała zapiętych pasów bezpieczeństwa, przez co dosłownie latała po całym pokładzie. Na koniec została przygnieciona przez coś ciężkiego.
Gdy się ocknęła, okazało się, że jest to fotel, do którego pasami wciąż był przypięty jej narzeczony. On, w przeciwieństwie do niej, stracił życie. Kobieta do dziś pamięta, jak wtedy wyglądał. Miał mieć "piękny uśmiech na twarzy", która za to była wyjątkowo blada.
Na tamten moment Annette nie była jedyną ocalałą - katastrofę lotniczą przeżyli również inni pasażerowie. W oddali słyszała liczne jęki, jednak obrażenia zrobiły swoje. Przez kolejne dni, które przyszło im spędzić w dżungli, po prostu umierali. Sama 31-latka miała wiele ran, złamane biodro, nogę i szczękę oraz zapadnięte płuco. I choć przez chwilę znalazła pocieszenie u jednego z pasażerów, który nawet oddał jej element swojej garderoby, niedługo później została całkowicie sama. Towarzyszył jej wyłącznie wrak oraz widok rozkładających się ciał.
Mijały kolejne godziny, lecz Annette nie zamierzała się poddać. Nie traciła nadziei, że pomoc wreszcie nadejdzie, a spokój i siłę dawała jej medytacja. Jak twierdzi, pogodziła się z tym, że nie wyleguje się w tym momencie na plaży ze swoim ukochanym. Kiedy zaakceptowała to, co się wydarzyło, dostrzegła piękno otaczającej jej dżungli. Kobieta stosowała również techniki oddechowe, dzięki którym radziła sobie z uszkodzonym płucem. Wiedziała jedno - nie mogła pozwolić sobie na rozpacz, ponieważ wtedy jej organizm pozbyłby się całej energii.
Annette wykorzystała skrzydła samolotu, aby zebrać deszczówkę, jednak dużym problemem był brak pożywienia. Mimo tego nie chciała brać przykładu z pozostałych pasażerów, którzy kilka dni wcześniej, dla ratowania własnego życia, zaczęli zjadać zmarłych.
W czasie gdy ona walczyła o życie, w gazetach pojawiły się informacje o katastrofie i śmierci podróżujących. Jej rodzina zdążyła się już nawet pogodzić z tym, że nigdy więcej nie zobaczą swojej bliskiej. Jeden z przyjaciół - Jaime Lupa - którego zresztą później poślubiła, czuł, że kobieta żyje i sam wyruszył na poszukiwania.
Minęło już sześć dni od katastrofy, a ona czuła, że umiera. Siódmego dnia doznała "bliskiego spotkania ze śmiercią". Była pewna, że jej historia dobiega końca. Wytrwałość Annette pozwoliła na przeżycie kolejnej doby. Właśnie wtedy nadszedł ratunek.
Ósmego dnia służby ratownicze nareszcie odnalazły wrak, jednak funkcjonariusze nie spodziewali się, że znajdą na miejscu choć jedną żywą duszę. Mylili się. Była nią Annette Herfkens. 31-latka natychmiast trafiła do szpitala w Singapurze, gdzie rozpoczęła kolejną walkę, tym razem o swoje zdrowie. W grudniu 1992 roku odbył się pogrzeb Williama van der Pasa. Kobieta pojawiła się w kościele, do którego została wniesiona na noszach.
Wniesiona do kościoła na noszach, czułam się, jakbym była panną młodą, która idzie do ołtarza, aby spotkać się z panem młodym w jego trumnie
- przyznała w rozmowie z The New York Post. Choć w końcu odzyskała zdrowie fizyczne, traumy pozostały z nią na lata. Nigdy nie pozbyła się przerażających obrazów, a nawet zapachów, które zapamiętała z miejsca katastrofy.