Pewien młody mężczyzna marzył o zostaniu księdzem. W seminarium duchownym nie wytrzymał nawet pół roku. Jego historia zwraca uwagę na złe traktowanie kandydatów i to, czego z zewnątrz nie widać. Dziś nie żałuje swojej decyzji i chętnie opowiada o swoich doświadczeniach z kościołem.
Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
W rozmowie dla Radia Zet, pewien mężczyzna postanowił opowiedzieć o swoim doświadczeniu w seminarium duchownym. O wstąpieniu w szeregi kleryków marzył już od liceum, ale nie miał wystarczającej odwagi, by iść za głosem wiary. Zdecydował o tym kilka lat później, pod koniec studiów.
Myślałem o tym już w liceum, ale wtedy się nie odważyłem. Poszedłem na studia z edukacji artystycznej, skończyłem też studium dla organistów. Dostałem pracę w kościele. Kluczowym momentem była pielgrzymka. Chodzę od lat do Częstochowy, ale na ostatniej poznałem fajnych księży, dużo rozmawialiśmy. Doszedłem pod obraz, pomodliłem się, porozmawiałem z Matką Bożą i pomyślałem: może to jest ten czas?
- opowiada o początkach swojego powołania. Mimo że każdy mu to odradzał, od znajomych, przez rodzinę, aż po zaprzyjaźnionych księży, a nawet zakonnice, to i tak zrobił po swojemu. Chłopak postawił wszystko na jedną kartę.
Z dnia na dzień zrezygnowałem z pracy, z mieszkania, ze studiów, bo od października miałem zacząć magisterkę z dyrygentury. Rodzeństwo, znajomi odradzali mi. Niektórzy księża, siostry zakonne też mnie od tego odwodzili. Mówili wprost, żeby skończyć magisterkę i nie popełniać tego błędu, który oni popełnili. Idąc do seminarium, zależało mi na odnalezieniu wspólnoty. (...) Zdawałem sobie sprawę z tego, że czekają mnie też obowiązki, ale to, co zobaczyłem w środku, spowodowało, że wszystkie oczekiwania prysły.
- zdradził mężczyzna, nie ukrywając rozczarowania. Postanowił wyjaśnić również, jak wyglądało jego życie w seminarium.
Szczególnie dotkliwe było dla byłego seminarzysty to, że koledzy z roku nie wspierali się, a dokuczali sobie nawzajem. Mimo że było ich zaledwie sześciu, to każdy patrzył na siebie z wrogością.
Zwłaszcza jeden z seminarzystów zaszedł mi za skórę. Co powiedziałem, powtarzał to dalej. Przeglądał mojego Facebooka i oceniał mnie po tym, co tam zamieszczam. Krytykował na każdym kroku.
- zdradził mężczyzna. Postanowił zgłosić tę sprawę wyżej, niestety nic tym nie uzyskał.
Traci się wiarę przez takie rzeczy, bo tutaj niby chodzisz do Kościoła, uczysz się głosić ewangelię, a wokół obłuda, zero szacunku do drugiej osoby. (...) Gdzie tu jest wspólnota? Stwierdziłem, że nie chcę być księdzem, który będzie miał coś z góry narzucane, że nie będę się uczył takiego dziadostwa, zakłamania.
- podsumował z goryczą. Innym problemem było dla niego to, jak traktowani byli przez innych księży oraz wykładowców.
Traktowali nas tak, jak ich traktuje biskup. Czyli nie liczyli się z naszym zdaniem, pomiatali nami.
- wyznaje. Mimo chęci zmiany myślenia ludzi o kościele zrezygnował i przed przerwą świąteczną wrócił do domu.
Młodzi ludzie idą do seminariów z chęcią zmiany myślenia o księżach. Chcą być „herosami", naprawić trochę świat i pokazać, że do seminarium idą też normalni ludzie. Owszem, idziesz normalny, ale po roku wychodzisz stamtąd wygięty, zmięty, jak pranie wyciągnięte z pralki po wirowaniu na 1,2 tys. obrotów.
- podsumowuje. Obecnie pracuje jako organista w kościele i wciąż jest wierzącym człowiekiem. Do seminarium jednak z pewnością już nie wróci.