"Kasjerki nie stawiały oporu, prosiły o darowanie życia". Ten napad na bank wstrząsnął Polską

Napastników było trzech. Jeden z nich pracował nawet z ludźmi, którzy tego dnia zginęli. Oddał także zmianę starszemu koledze, ponieważ ten miał wydawać się łatwy do obezwładnienia. Tego dnia przy ulicy Żelaznej w Warszawie zginęły cztery osoby. Trzem młodym kobietom strzelono w tył głowy, zaś ciało ochroniarza znaleziono w studzience.

Jeden z najkrwawszych i najbardziej brutalnych napadów na bank w historii Polski miał miejsce nieco ponad 20 lat temu. Wszystko wydarzyło się w niewielkiej filii Kredyt Banku w stolicy kraju. 3 marca 2001 roku oddział miał być czynny tylko do godziny 13:00. To miała być kolejna spokojna sobota w niewielkim gronie pracowników.

W tym samym czasie napastnicy szykowali się do realizacji planu napadu przygotowanego już wcześniej. Jeden ze sprawców znał oddział wyjątkowo dobrze, bo tam pracował. Trzej mężczyźni spodziewali się dużego łupu w wysokości kilkuset tysięcy złotych, tymczasem w banku tego dnia gotówki było łącznie zaledwie ok.105 tysięcy. Dla tych pieniędzy w okrutny sposób życie odebrali życie aż czterem osobom. 

Zobacz wideo Napadł i okradł 63-latkę. Tak wyglądało jego zatrzymanie przez lubelskich kontrterrorystów

Policja w podziemiach znalazła ciała trzech kasjerek. Historia napadu na Kredyt Bank

- Oskarżeni dopuścili się zbrodni nieznanej polskiemu wymiarowi sprawiedliwości. W najdrobniejszych szczegółach zaplanowali i zabili cztery niewinne, przypadkowe osoby - powiedział prokurator w procesie o zabójstwo czterech pracowników Kredyt Banku. To wydarzyło się dokładnie 3 marca 2001 roku w Warszawie. Pracownicy filii Kredyt Banku tego dnia pracę mieli skończyć o godzinie 13:00. Tego spodziewał się również partner jednej z kasjerek, który był umówiony z kobietą na spotkanie. Brak odzewu z jej strony zmusił go do udania się na ulicę Żelazną. Jak podaje Onet.pl, chłopaka zaniepokoił wówczas fakt, że drzwi do oddziału były zamknięte, jednak wewnątrz zauważył uruchomioną maszynkę do liczenia pieniędzy. Nie miejsce został wezwany kierownik oddziału, który zadzwonił po policję.  

Późnym popołudniem funkcjonariusze, za zgodą kierownika filii, wybili szybę i dostali się do środka banku. Policjanci przeczesując teren zeszli do podziemi, gdzie znaleźli zwłoki trzech kobiet. Ciała należały do pracownic oddziału - były to trzy młode kasjerki w wieku od 29 do 33 lat. Kolejne ciało funkcjonariusze znaleźli kilka godzin później. Tym razem były to zwłoki 50-letniego ochroniarza banku, wrzucone do studzienki rewizyjnej, przykryte stalowym włazem. Wszystkie osoby zostały zastrzelone w ten sam sposób - strzałem bezpośrednio w tył głowy (w niektórych mediach nazwane wówczas "strzałami katyńskimi"). Ochroniarz dodatkowo posiadał jeszcze dwie rany postrzałowe na plecach. 

Więcej podobnych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Ze skarbca zniknęło 76 tys. 44 złotych, 4 tys. 914 dolarów, 2 tys. 900 marek niemieckich, 700 franków francuskich, 405 funtów brytyjskich, a także 300 franków szwajcarskich - co daje łącznie ok. 105 tys. złotych. Poza tym, z miejsca zbrodni zostały również skradzione komórki, które należały do kasjerek oraz walkman. 

Nagroda kilkuset tysięcy złotych za pomoc we wskazaniu mordercy

Choć na miejscu przestępstwa skrupulatnie zabezpieczono 1024 ślady i starano się przebadać każdy, nawet najmniejszy szczegół, to jak informuje "Gazeta Wyborcza", początkowe prace nie przyniosły niestety w tym zakresie oczekiwanych efektów. Znalezione włosy okazały się należeć do zamordowanego strażnika banku, z kolei guma do żucia - do kierownika oddziału. Nie było również nagrania z monitoringu. 

Policjanci w związku z zabójstwem i rabunkiem przesłuchali przeszło pół tysiąca osób. Media oraz przerażona opinia publiczna wywierały coraz większą presję, by dopaść odpowiedzialnych za zbrodnie w Warszawie. O swoje bezpieczeństwo bali się również pracownicy banków. Nagrodę za pomoc we wskazaniu przestępców wyznaczył komendant policji oraz sam Kredyt Bank. Miało jej być łącznie ponad 200 tys. złotych. 

Podejrzewany pracownik banku miał jednak alibi

Choć przesłuchiwanych było co najmniej kilkaset osób, najdokładniej policja obserwowała osoby pracujące w oddziale banku. Już wtedy podejrzewano, że związek z brutalną napaścią mógł mieć ktoś dobrze znający środowisko i tym samym również zmarłe osoby. Jednym z podejrzewanych był ochroniarz, który dokonał tamtego dnia zamiany z 50-letnim zastrzelonym strażnikiem. Mężczyzna miał jednak solidne alibi. Mimo tego on i jego dwóch znajomych w szczególności przykuli uwagę policji i byli przez nich aż kilkukrotnie przesłuchiwani.

 Pomoc psychologa i przełom w śledztwie

Momentem przełomowym w śledztwie, jak podaje "Gazeta Wyborcza" był świadek, który zeznał, ze widział jak 3 marca brat ochroniarza palił ubrania. Następnie policja zdecydowała się już na skorzystanie z pomocy psychologa, który wskazał jednego, najsłabszego psychicznie mężczyznę. Po serii zadawanych przez funkcjonariuszy pytań, przesłuchiwany nagle powiedział co stało się ze skradzionymi komórkami i walkmanem: "Wrzuciliśmy do Bugu" - cytuje dziennik. 

"Kasjerki nie stawiały oporu, prosiły o darowanie życia"

Jeszcze tego samego dnia zatrzymano trzech mężczyzn. Ochroniarz banku oraz jego dwóch znajomych usłyszeli zarzut dokonania zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem. W czerwcu 2002 roku mężczyźni otrzymali karę dożywotniego pozbawienia wolności z możliwością starania się o przedterminowe zwolnienie dopiero po kilkudziesięciu latach - z czego najdłuższy (40 l.) okres oczekiwania na ubiegania się o nie dostał znajomy ochroniarza, który odpowiadał przed sądem za zastrzelenie wszystkich pracowników oddziału. 

 

Prokurator w sądzie podkreślał, że "kasjerki nie stawiały oporu, prosiły o darowanie życia", natomiast morderca obiecał im, że przeżyją, a następnie strzelił w tył głowy. Poruszający głos podczas tego niezwykle trudnego emocjonalnie procesu zabrał także pełnomocnik zrozpaczonych rodzin ofiar. Jak cytuje Onet.pl powiedział wówczas:

To, co najbardziej uderza w tej sprawie, to ich beznamiętność, brak emocji. Jeżeli kara miałaby być odpłatą, to sąd nie ma takiej, jaka by zadośćuczyniła rodzinom ofiar.
Więcej o:
Copyright © Agora SA