Jak opisuje "Gazeta Wyborcza", rodzina pani Grażyny w ostatnim czasie musiała zmierzyć się z licznymi trudnościami. Kilka miesięcy po tym, jak na świat przyszła jej wnuczka Krysia, mama dziewczynki zmarła w szpitalu. Jej mąż, czyli syn pani Grażyny, nie potrafił poradzić sobie ze stratą, dlatego kobieta została rodziną zastępczą dla wnuczki. Na pielgrzymkę do Medjugorie pojechała po to, by prosić o cud i pomoc dla swojej rodziny. Niestety i tym razem nie wszystko poszło tak, jak sobie tego życzyła.
Jednym z najczęściej odwiedzanych miejsc przez pielgrzymów jest Kościół pw. św. Jakuba w Medjugorie. To właśnie tam miała dotrzeć pani Grażyna, która zdecydowała się na wycieczkę z biurem "Totus Tuus - Cały Twój". Była pewna, że podróż spełni jej oczekiwania, ponieważ już raz uczestniczyła w wyjeździe, który organizowała właśnie ta firma. Wycieczka miała trwać od 27 kwietnia do 5 maja 2024 roku i kosztować łącznie około 2 tysięcy złotych. W tym 850 złotych w przedpłacie oraz 270 euro, czyli około 1150 złotych zbierane w autokarze. Choć kwota nie była mała, kobieta wierzyła, że pielgrzymka będzie miała dobry wpływ na jej rodzinę. Gdy cała trójka wsiadła do autobusu, nic nie wskazywało na to, że już niebawem będą musieli zmierzyć się z poważnym problemem. Otóż na granicy Chorwacji z Bośnią i Hercegowiną okazało się, że kobieta nie zabrała ze sobą odpowiednich dokumentów, które umożliwiają wjazd do innego kraju.
Na wspomnianej granicy kobieta doznała szoku, ponieważ zaświadczenie z sądu o byciu rodziną zastępczą 2,5-letniej Krysi nie wystarczyło do tego, by wjechać do Bośni i Hercegowiny. Najciekawsze jednak jest to, że według biura podróży takowy dokument miał gwarantować im bezproblemowy przejazd.
Wcześniej dzwoniłam do biura. Powiedziałam, że mam zaświadczenie z sądu o tym, że jestem dla Krysi rodziną zastępczą. Usłyszałam, że to powinno wystarczyć i że przyda się jeszcze książeczka zdrowia. Fakt, na stronie internetowej biura jest informacja, że dzieci potrzebują dokumentu (red. ze zdjęciem), ale jestem już starszą osobą i nikt mi nie zwrócił na to uwagi
- powiedziała w rozmowie z "Gazetą Wyborczą". W związku z tym, że na dokumencie nie było zdjęcia dziecka, rodzina pani Grażyny nie mogła kontynuować wycieczki. Kazano im wysiąść z autokaru.
Syn powiedział, że nas nie zostawi. Rozpłakałam się. Błagałam, żeby chociaż oddali mi te 270 euro, bo nie mieliśmy ze sobą pieniędzy. Powiedzieli nam, że autokar jedzie dalej, a my mamy sobie radzić
- relacjonowała. Pasażerowie chcieli nawet zrzucić się na tymczasowy paszport dla dziewczynki, jednak pilotka stwierdziła, że "mają nie robić dziadostwa". Cała trójka została na granicy, a nad ich losem pochylił się jeden z celników. Zadzwonił do swojej żony, która przyjechała po rodzinę i zabrała do swojego znajomego posiadającego pokoje na wynajem. To właśnie tam mieszkali aż do momentu, w którym autokar wybrał się w drogę powrotną do Polski. Po przyjeździe do kraju pani Grażyna dowiedziała się, że pilotka autobusu chce zgłosić na policję chęć wywiezienia dziecka za granicę oraz nieprawidłową opiekę. Mł. asp. Wioletta Mielczarek z Komendy Powiatowej Policji w Pajęcznie potwierdził, że takowe zgłoszenie miało miejsce, jednak nie stwierdzono żadnych nieprawidłowości.
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł.
Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.
Komentarze (0)
Pielgrzymi zostawili panią Grażynę z wnuczką i pojechali na modlitwy. "Powiedzieli, że mamy sobie radzić"
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy - napisz pierwszy z nich!